ZGROMADZENIE SŁUŻEBNIC NAJŚWIĘTSZEGO SERCA JEZUSOWEGO
DOM GENERALNY
ul. Garncarska 24
31-115 Kraków
generalat@sercanki.org.pl 
12 422 57 66

PROWINCJA NMP KRÓLOWEJ POLSKI, CZĘSTOCHOWA
ul. Spadzista 15
42-200 Częstochowa
prowincjaczestochowa@sercanki.org.pl 
34 363 36 27

PROWINCJA ŚW. JÓZEFA, RZESZÓW
ul. ks. J. Sondeja 7
35-011 Rzeszów
prowincjasj@sercanki.org.pl 
17 852 07 40

 

 

Słowa te, wygłoszone podczas homilii beatyfikacyjnej dziś już świętego Józefa Sebastiana Pelczara stanowią zachętę, by nie tylko szukać wstawiennictwa świętych, ale też pogłębiać znajomość ich spuścizny i znajdować w niej inspirację do twórczej realizacji naszego powołania chrześcijańskiego. Zatrzymajmy się zatem przy postaci, która, niestety, nie jest szeroko znana, ale z pewnością warta poznania, zwłaszcza przez czcicieli Najśw. Serca Pana Jezusa.

Józef Sebastian Pelczar urodził się 17 stycznia 1842 r. w podkarpackim miasteczku Korczyna k. Krosna. Dzieciństwo spędził w rodzinnej miejscowości, wzrastając w atmosferze staropolskiej pobożności Rodzice, widząc nieprzeciętne zdolności syna, po dwóch latach nauki w korczyńskiej szkole ludowej posłali go do Rzeszowa, do szkoły głównej, a następnie do gimnazjum.

Już jako gimnazjalista Józef Sebastian podjął decyzję oddania się na służbę Bogu, czemu dał wyraz w swoim pamiętniku: "Ideały ziemskie blednieją, ideał życia widzę w poświęceniu się, a ideał poświęcenia – w kapłaństwie". Po ukończeniu szóstej klasy wstąpił do niższego seminarium, zaś w roku 1860 rozpoczął studia teologiczne w Wyższym Seminarium Duchownym w Przemyślu.

Po przyjęciu święceń kapłańskich przez półtora roku pracował jako wikariusz w Samborze. Skierowany do Rzymu, studiował jednocześnie na dwóch rzymskich uczelniach: Collegium Romanum i w Instytucie św. Apolinarego, skąd, oprócz pogłębionej wiedzy, wyniósł wielką, nigdy nie słabnącą miłość do Kościoła i jego widzialnej głowy – Papieża. Wkrótce po powrocie do kraju podjął obowiązki wykładowcy w seminarium przemyskim, a następnie przez 22 lata pracował na Uniwersytecie Jagiellońskim. Jako profesor i dziekan Wydziału Teologicznego zyskał sobie sławę człowieka światłego, znakomitego organizatora i przyjaciela młodzieży. Pragnąc realizować wytknięty sobie ideał "kapłana-Polaka, pracującego zbożnie dla ludu", ks. Pelczar nie ograniczał się jedynie do pracy naukowej, ale ofiarnie oddawał się działalności społecznej i charytatywnej.

W 1899 r. został mianowany biskupem pomocniczym, a w rok później – ordynariuszem diecezji przemyskiej. Przez dwadzieścia pięć lat swej posługi biskupiej dał się poznać jako gorliwy pasterz, zatroskany o dobro powierzonych mu dusz. Pomimo słabego stanu zdrowia niestrudzenie angażował się w prace religijno-społeczne. W celu zachęcenia wiernych do ożywienia w sobie ducha wiary przeprowadzał częste wizytacje parafii, dbał o wysoki poziom moralny i umysłowy duchowieństwa, a zarazem sam dawał przykład głębokiej pobożności, wyrażającej się w nabożeństwie do Serca Jezusowego i Matki Bożej. Był gorącym czcicielem Najświętszego Sakramentu i zachęcał wiernych do udziału w nabożeństwach eucharystycznych.

Św. Józef Sebastian wnikał w potrzeby swoich wiernych i otaczał wielką troską najuboższych mieszkańców swej diecezji. Ochronki dla dzieci, kuchnie dla ubogich, schroniska dla bezdomnych, szkoły gospodarcze dla dziewcząt, bezpłatna nauka w seminarium duchownym dla chłopców z ubogich rodzin – to niektóre z dzieł, które powstały z jego inicjatywy. Ubolewał nad krzywdą robotników, dużo troski poświęcił aktualnemu wówczas problemowi emigracji i alkoholizmu. Hojnie obdarzony przez Boga, nie marnował otrzymanych talentów, ale pomnażał je i rozwijał. Jednym z wielu dowodów jego ogromnej pracowitości jest bogata spuścizna pisarska.

Bp Pelczar zmarł w nocy z 27 na 28 marca 1924 r. Ks. Antoni Bystrzonowski, uczeń i następca ks. Pelczara na katedrze uniwersyteckiej, w dniu pogrzebu powiedział o nim: "Łączył zmarły biskup przemyski w swojej osobie najpiękniejsze tego episkopatu przymioty i talenta. A więc niestrudzoną gorliwość pasterską, ducha inicjatywy z energią w działaniu, światłość wielkiej nauki i bodaj czy nie większą jeszcze świętość cnoty – nade wszystko zaś świecił wzorem i przykładem wyjątkowej pracy i iście młodzieńczym w niej zapałem".

Dnia 2 czerwca 1991 r., podczas IV pielgrzymki do Polski, Ojciec św. Jan Paweł II dokonał w Rzeszowie beatyfikacji bpa Józefa Sebastiana Pelczara, a 18 maja 2003 r., w Rzymie, ogłosił go świętym. Relikwie błogosławionego znajdują się w katedrze w Przemyślu. W Krakowie czczony jest w sposób szczególny w kościele Służebnic Najśw. Serca Jezusowego. Wspomnienie liturgiczne św. Józefa Sebastiana jest obchodzone 19 stycznia.

Jednym z głównych rysów jego duchowości był – obok kultu Najśw. Sakramentu i Matki Bożej – kult Najśw. Serca Pana Jezusa. Co ciekawe, z nabożeństwem tym zetknął się on bliżej już jako dorosły człowiek, kapłan i wykładowca w seminarium przemyskim. Może to niektórych dziwić, ale należy pamiętać, że na ziemiach polskich nabożeństwo to na początku XIX w. dosyć mocno przygasło z racji kasaty jezuitów, którzy byli jego głównymi szerzycielami, a także na skutek reform józefińskich. Odrodzenie nastąpiło w drugiej połowie XIX w. w związku rozciągnięciem na cały świat święta Serca Jezusowego oraz z 200. rocznicą objawień danych Małgorzacie Marii Acacoque. I właśnie to ostatnie wydarzenie było kluczowym dla św. J. S. Pelczara, który w swej autobiografii zaznacza: "16 czerwca 1875 r., jako w dwusetną rocznicę objawienia się Serca Jezusowego […], odprawione zostało uroczyste nabożeństwo, na którym wypowiedziałem kazanie. Odtąd spotęgowała się w duszy mojej cześć i miłość ku Boskiemu Sercu".

Przeżywamy obecnie Rok Wiary i zaproponowany przez organizatorów tytuł „Świadkowie wiary i miłości Najświętszego Serca Jezusa” nam o tym przypomina. Gdy czytałam tak sformułowany temat, zrodziło się we mnie od razu pytanie o priorytety. „Wiara” czy „miłość”? Miłość, jaką darzy nas Bóg, miłość, której znakiem jest Najśw. Serce Pana Jezusa, czy nasza miłość wobec Niego i kult Bożego Serca? Z pewnością, każde z tych zagadnień zasługuje na osobne, szersze niż to, które tu zostanie przedstawione, opracowanie. Ponieważ jednak domyślam się, iż organizatorom chodziło o jakieś zgrabne połączenie tych wszystkich wątków, spróbujemy to uczynić, tym bardziej, że dla samego J. S. Pelczara są one ze sobą powiązane. Z jednej strony bowiem podkreśla on na wielu miejscach, że wiara bez miłości jest martwa, z drugiej zaś – daje wyraz (opartemu na doświadczeniu) przekonaniu, że nabożeństwo do Najświętszego Serca Jezusowego jest wybornym środkiem do ożywienia w duszy wiary i spotęgowania miłości. Zacznijmy więc od wiary…

Dzisiaj, gdy mówimy o wierze, podkreślamy jej wymiar egzystencjalno-osobowy. I tak np. w p. 150 Katechizmu Kościoła Katolickiego czytamy: "Wiara jest najpierw osobowym przylgnięciem człowieka do Boga; równocześnie i w sposób nierozdzielny jest ona dobrowolnym uznaniem całej prawdy, którą Bóg objawił". Trzeba natomiast pamiętać, iż św. Józef Sebastian żyje w czasach, w których zwracano uwagę bardziej na gnozeologiczny wymiar wiary, co oznacza, iż wiązano ją przede wszystkim z władzą rozumu. Dlatego też nasz autor definiuje wiarę jako "cnotę nadprzyrodzoną, od Boga wlaną, przez którą, oparci na powadze Boga samego, wszystko to za prawdę uznajemy, co Bóg objawił, a co Kościół św. katolicki do wierzenia podaje".

Omawiając zatem kwestię relacji pomiędzy wiarą i rozumem, J. S. Pelczar zwraca uwagę na konieczność racjonalnego uzasadnienia motywów i treści wiary. Jednocześnie, z poczuciem realizmu dodaje, że znajomość teologii nie jest konieczną dla wszystkich, gdyż dla wielu, zwłaszcza ludzi prostych, wystarczającym jest przyjęcie nauki głoszonej przez Kościół w oparciu o zaufanie wobec jego autorytetu. "Trzeba także pamiętać – dodaje – że uznanie i przyjęcie prawd objawionych i samego Objawienia, będące głównym aktem wiary, nie jest wynikiem dowodów przez rozum poznanych, ale pochodzi od Boga, działającego w duszy przez łaskę, która już to rozum oświeca, już wolę do poddania się skłania". Z kolei dla rozumu prawdy objawione stanowią, zdaniem biskupa przemyskiego, nieocenioną pomoc, służąc mu jako drogowskaz w dziedzinie prawd religijnych i autorytatywnie potwierdzając to, do czego sam doszedł.

Pewność, jaką rozumowi daje wiara, nie oznacza jednak, że Objawienie jest absolutnym odsłonięciem tajemnic Bożych. Wręcz przeciwnie, religia katolicka kryje w sobie tajemnice niemożliwe do pełnego zgłębienia przez ludzki rozum, a odpowiedzi, które daje są „na pół jasne, na pół ciemne”, co szerzej wyjaśnia Święty Biskup w następujący sposób: "Tajemnice religii nie są dla rozumu czymś zupełnie niezrozumiałym, jak np. nieznane słowa obcej mowy, ale na podobieństwo owego obłoku na pół ciemnego, na pół jasnego, co poprzedzał Izraelitów w drodze do Ziemi Obiecanej, mają one stronę ciemną, a raczej zbyt olśniewającą, i stronę jasną". Ta „ciemna” strona Objawienia nie może jednak stanowić powodu odrzucenia go, gdyż – z jednej strony – doskonałe poznanie tajemnic Bożych i oglądanie Boga „twarzą w twarz” jest dopiero elementem wiecznego szczęścia zbawionych, z drugiej – religia pozbawiona tajemnic, której wszystkie prawdy mogłyby być z łatwością ogarnięte przez rozum, naraziłaby się na zarzut, iż jest jedynie tworem człowieka. Wreszcie po trzecie – argumentuje nasz autor – nawet w świecie widzialnym (w świecie przyrody) niemożność pojęcia danego zjawiska w żadnym wypadku nie przesądza o jego faktycznym istnieniu.

Lubujący się w bogatym obrazowaniu Pelczar dodaje przy tej okazji metaforę, mającą uzmysłowić brak sprzeczności pomiędzy istnieniem prawd przekraczających ludzki rozum, a korzyściami, jakie ten rozum odnosi, gdy ożywiony wiarą mimo wszystko stara się je zgłębić: "Tajemnice te, to jakby kopalnie niezmierzonej głębi, na których dno zstąpić nie można, ale w które dość się spuścić z lampą wiary w ręku, by z nich wydobyć kruszec mądrości".

Poruszając zaś kwestię pozornej sprzeczności pomiędzy poszczególnymi prawdami wiary a rozumem czy nauką, wskazuje, iż spowodowana jest ona bądź niedostateczną, nawet wśród ludzi wykształconych, znajomością doktrynalnych zasad chrześcijaństwa, bądź błędami w rozumowaniu, bądź pychą, sprawiającą, że człowiek uznaje własne domysły za niezbite pewniki. Osobnym zagadnieniem, mogącym, zdaniem Pelczara, nasuwać niejakie trudności, zwłaszcza ludziom wykształconym, jest "prostota szaty", pod którą kryją się tajemnice wiary chrześcijańskiej. Prostota ta nie powinna jednak nikogo zrażać – czytamy w Obronie religii katolickiej – gdyż świadczy ona jedynie o mądrości i dobroci Boga, który zniża się do wszystkich, nawet najsłabszych. Co więcej, kryje ona w sobie wielkie bogactwa, które jednak niedostępne są dla postronnych widzów, a jedynie dla tych, którzy zdecydują się wejść w świat wiary. Tłumacząc taki stan rzeczy, autor Obrony religii katolickiej ucieka się do metafory witraża, który oglądany z zewnątrz wydawać się może bezbarwny i nieciekawego; potrafi zaś urzec tych, którzy podziwia go, stojąc wewnątrz budynku.

Ważnym argumentem na rzecz zgodności wiary i rozumu jest świadectwo wiary (bądź nawrócenia) ludzi nauki i kultury, których długą listę podaje Pelczar w Konferencjach apologetycznych, a jeszcze bardziej rozwiniętą – w Obronie religii katolickiej. Kończąc zaś takim zgrupowaniem przykładów swoje rozważania na omawiany temat, wzmacnia je przestrogą – obrazową prezentacją stanu ducha tych, którzy „wzgardziwszy wszelką religią, osłabiają w sobie podstawy wszelkiej prawdy i wpadają w otchłań zwątpienia. Wiara bowiem, choć jest darem Bożym, "rośliną pochodzącą ze świata nadziemskiego, której nasienie składa Bóg w duszy na chrzcie św.", wymaga współdziałania człowieka "czyli poznania prawd wiary, poddania się tym prawdom i życia według tych prawd". Naturalną konsekwencją braku takiej współpracy jest zatem karłowacenie lub całkowita utrata owego daru Bożego. Tym zaś, co najczęściej przyczynia się do zaniedbania lub odmowy pielęgnowania daru wiary, są – zdaniem J. S. Pelczara –namiętności, niewiedza i lenistwo. Postawienie na pierwszym miejscu „namiętności” nie jest bynajmniej przypadkowe, gdyż to nie rozum, lecz skażona egoizmem, pychą, zmysłowością i lenistwem wola stanowi w przekonaniu autora Konferencji apologetycznych największe zagrożenie dla religii w jej aspekcie podmiotowym: "Religia nie jest li tylko jakąś teorią oderwaną lub systemem filozoficznym, ale jest prawem życia dla jednostek i społeczeństwa, a jako taka wnika w najgłębsze tajniki człowieka, ogarnia całą istotę, wkłada nań obowiązki, żąda hołdu od rozumu, miłości od serca, posłuszeństwa od woli, głosi zaparcie się, potępia nawet myśl złą, każe miłować nieprzyjaciół. Tymczasem człowiek nie lubi się upokarzać, nie znosi jarzma, ma wstręt do walki z sobą, chętnie folguje lenistwu, kieruje się samolubstwem; jeśli tedy idzie za swymi żądzami, łatwo się oburza przeciw religii, którą w takim razie uważa za kajdany dla swego ducha i jako zamach na swoją wolność". Tym negatywnym nastawieniem woli oraz skłonnością do usprawiedliwiania się za wszelką cenę tłumaczy się w dużym stopniu nieskuteczność przepowiadania. Gdyby bowiem – pisze J. S. Pelczar za de Bonaldem – "z tej zasady geometrycznej, że trzy kąty trójkąta są równe dwom kątom prostym, wypływał jaki obowiązek, starano by się podać ją w wątpliwość".

Zdaniem Świętego Biskupa, wśród namiętności, które odwodzą człowieka od wiary, najczęściej spotykanymi są pycha, która każe człowiekowi wierzyć we własną nieomylność i odrzucać to, czego jego umysł ogarnąć nie zdoła, a także zmysłowość. Człowiekowi, przyzwyczajonemu do szukania, także wśród niewierzących ludzi dobrej woli, nasuwa się przy tej okazji nieodparte pytanie o podstawy i funkcję takiej oceny motywów utraty wiary. Najprostszą odpowiedzią, jaka może się przy tej okazji wręcz spontanicznie zrodzić, jest ta, iż św. J. S. Pelczar postawił sobie za cel moralne zdyskredytowanie osób niewierzących. Wydaje się jednak, że wyjaśnienie takie byłoby przynajmniej niepełne. Treść rozważań sugeruje bowiem, iż jedną z istotnych przyczyn takiego postawienia sprawy przez J. S. Pelczara była przede wszystkim chęć wykazania nieprawdziwości przekonania, jakoby niewiara była owocem gruntownego wykształcenia czy szczególnej głębi myśli. Wręcz przeciwnie – zwraca uwagę biskup przemyski – obok namiętności istotną przyczyną utraty wiary jest nie wiedza o świecie, ale "nieznajomość rzeczy Bożych". Nieznajomość, o której tu mowa, ma charakter fundamentalny. Nie dotyczy ona bowiem jedynie tej czy innej prawdy wiary, lecz samego Chrystusa, który, jak czytamy we wstępie do Życia duchownego, jest dla chrześcijan niejako "bogiem nieznanym Ateńczyków". I właśnie dlatego, że tak się dzieje, ci, dla których Jezus Chrystus nie jest „bogiem nieznanym”, powinni uczynić wszystko, co w ich mocy, by tę znajomość, tę więź z Nim pogłębić i innych do Niego doprowadzić. Wybornym zaś środkiem do tego, jest, zdaniem Świętego Biskupa, nabożeństwo do Najśw. Serca Pana Jezusa.

Św. Józef Sebastian Pelczar nie tylko sam był czcicielem Serca Jezusowego, ale też propagatorem tego nabożeństwa, dlatego odniesienia do niego napotykamy na wielu miejscach jego pisarskiej spuścizny. Najpełniejszy jednak obraz tego, jak rozumie on tę formę duchowości, znaleźć można w niewielkiej objętościowo, ale bogatej w treść książeczce, zatytułowanej Nabożeństwo do Najśw. Serca Jezusowego według objawień danych św. Małgorzacie Maryi i żywot tejże świętej (Przemyśl 1921). Wydana pod koniec życia autora stanowi ona swoistą kompilację jego dotychczasowych przemyśleń na ten temat. Dlatego w referacie niniejszym, który ze względu na ograniczenia czasowe nie rości sobie prawa do bycia traktowanym jako wyczerpujące opracowanie naukowe, ograniczymy się do jej analizy.

I tak, swoje rozważania na temat Najśw. Serca Pana Jezusa św. Biskup rozpoczyna od wyjaśnienia symboliki serca jako takiego, a Serca Jezusa w szczególności. Mówiąc zatem o sercu w ogólności J. S. Pelczar daje wyraz przekonaniu, iż jest ono przede wszystkim symbolem całej afektywnej sfery człowieczeństwa. Odwołując się zaś do Pisma św. dodaje, że nie chodzi mu tylko o błahe wzruszenia, lecz to, co porusza wolę, pobudzając ją do konkretnego działania. W tym sensie – pisze – serce jest "ogniskiem żądz i pragnień”, „źródłem zamiarów i czynów”, czyli tym, co za św. Pawłem nazwać możemy człowiekiem wewnętrznym. Dlatego termin „Serce Jezusa – podkreśla dalej św. Józef Sebastian – oznacza „nie tylko serce cielesne […] ale także duchowe tj. siedlisko Jego uczuć […], a szczególnie godło nieskończonej jego miłości i wszelkich tych pragnień i dążności, cnót, czynów i dzieł, które z tej miłości wypłynęły". I właśnie to serce duchowe, a mówiąc inaczej, miłość Boża, jest pierwszorzędnym celem aktów czci, kierowanych do Serca Jezusa. A ponieważ nie ma innego sposobu, by uczcić miłość, niż przyjęcie jej i odwzajemnienie, istotą nabożeństwa do Najśw. Serca Jezusowego jest poszukiwanie sposobów, które umożliwia uczynienie tego we własnym życiu, a także pragnienie, by czynili to inni, a jeżeli nie czynią – pragnienie, by niejako w ich imieniu, za nich, wyrażać Bogu miłość, szczególnie poprzez przyjęcie tego wielkiego daru Bożego, jakim jest tak często niedoceniona i lekceważona Eucharystia.

Zastanawiając się z kolei nad historycznym kontekstem objawienia się miłości Bożej, Pelczar ucieka się do alegorii słońca, które wschodząc nie od razu ukazuje się naszym oczom, ale najpierw zapowiada swoje przybycie poprzez brzask jutrzenki, a później stopniowo oświetla swymi promieniami świat, poczynając od górskich szczytów i wzniesień, kończąc na dolinach. "Tak też Jezus Chrystus […] tajemnice Serca Swego objawiał powoli […] oświecając […] najpierw najwyższe szyty tj. dusze święte i wybrane, zanim za pośrednictwem św. Małgorzaty Marii spuścił je na doliny, to jest na zwykłych chrześcijan".

Wskazując na biblijne źródło omawianego nabożeństwa Święty Biskup zachęca do kontemplacji miłości Bożej, objawiającej się w całym ziemskim życiu Syna Bożego. Zdaniem Pelczara tę miłość można bowiem odkryć w każdym wydarzeniu z życia Jezusa, nawet w pozornie nie odnoszących się do nas, jak ucieczka do Egiptu, w której widzi on pragnienie Syna Bożego, by przynieść pociechę prześladowanym i tułającym się na obczyźnie lub pozbawionym dachu nad głową. Trzeba tylko wnikać w teksty ewangeliczne rozmyślaniem, a bez wątpienia odkryje się w nich „niezmierzoną głębię miłości, której siedliskiem jest "Serce Jezusa".

Mając to w pamięci, należy jednak podkreślić, że szczególna wagę omawiany autor przywiązuje do tych momentów z życia Jezusa, które nazywa pomnikami owej miłości. Jak łatwo się domyśleć są nimi: żłóbek, krzyż i Najśw. Sakrament. I tak, w symbolizowanej przez żłobek tajemnicy wcielenia, św. Józef Sebastian widzi przede wszystkim wielkie uniżenie się Syna Bożego, który przychodzi „jako niemowlę płaczące, by łzy ludzkie utulić”, by ofiarować każdą chwilę życia ziemskiego jako akt „hołdu, zadośćuczynienia i ofiary względem Ojca, a oddania się dla ludzi”. Z kolei rozważając mękę i śmierć Chrystusa Pana należy, zdaniem Pelczara, wyjść nie tyle od cierpień dla nas poniesionych, co od rozważenia kontrastu pomiędzy miłością Bożą a naszą małością: "Któż jest ten, za którego Bóg umiera? Czyli są to przyjaciele Jego, od których może się spodziewać jakich darów lub przynajmniej wdzięczności? Bynajmniej. Są to ludzie, a więc stworzenia nędzne, których Bóg sam z nicości wywołał, które wszystko, co mają od Boga mają, a więc nic Mu dać nie mogą. Są to dalej wrogowie Boga, zuchwali buntownicy, którzy zdeptali Jego prawo, stargali Jego jarzmo i w szalonej złości chcieli Go zrzucić z tronu, wołając: 'Nie będziesz panował nad nami'. Są to niewdzięcznicy, którzy mimo takiej miłości gardzą ustawicznie Bogiem, urągają się z krzyża, odtrącają jego zbawienie i na oślep biegną w przepaść zguby […]. Nie dziw, że nieraz święci na widok krzyża wołali: "Panie, Tyś prawdziwie szalony, iż taka miłością ukochałeś nas nikczemnych". A choć dzieło zbawienia byłoby teoretycznie możliwe bez męki krzyżowej, to jednak dynamika miłości ma to do siebie, że "im więcej ktoś kogoś miłuje, tym więcej pragnie dla niego cierpieć”. Z drugiej strony dopiero krzyż daje nam pełne wyobrażenie Bożej miłości, mądrości, świętości i sprawiedliwości, a także ciężkości naszych grzechów. Zatem, zauważa św. Józef Sebastian, choć nawet jedna kropla krwi, jedno westchnienie mogło wystarczyć dla naszego odkupienia, Syn Boży decyduje się przyjąć krzyż, „aby ten człowiek nie miał odtąd wymówki, lecz był niejako zmuszony kochać Boga, który tak bardzo umiłował świat…". Lecz na tym nie koniec – podkreśla z mocą Biskup Przemyski – także w chwale nieba Jezus Chrystus nie przestaje myśleć o nas, „bo Serce Jego nie pozbyło się miłości ku nam: także w niebie jest Pan Jezus całkowitą naszą własnością".

Szczytem miłosnego oddania się Syna Bożego ludziom jest zaś – zdaniem J. S. Pelczara – Eucharystia, będąca znakiem nie tylko Jego wielkiego uniżenia się z miłości ku nam, ale tez jego pragnienia jednoczenia się z nami, umacniania nas i przemienienia w siebie. To właśnie w niej – dodaje – "jest obecne i bije niewypowiedzianą miłością Serce naszego Kapłana, naszego Przyjaciela i naszego Ojca".

Poznanie miłości Bożej rodzi potrzebę dania odpowiedzi – potrzebę tym naglącą, że wielu nie tylko nie odpowiada na tę miłość, ale wprost ja lekceważy. Lecz pojawia się zaraz pytanie: jak to uczynić? Co zrobić, by godnie odpowiedzieć na tak nieogarniony dar? Św. J. S. Pelczar daje tu rady zarazem proste i wymagające… Oto, po pierwsze, poprzez zachowywanie przykazań i unikanie grzechów, dalej – poprzez zgadzanie się z wola Bożą także w chwilach trudnych („Kto kocha Boga tylko w chwilach szczęścia, ten Go nie kocha prawdziwie”), upodobanie w modlitwie, wdzięczność za otrzymane od Boga dary i dobre z nich korzystanie i miłowanie tego wszystkiego, co Boskiemu Sercu jest drogie. Wyrazem naszej miłości ku Najśw. Sercu Jezusa jest wreszcie troskliwe szukanie we wszystkim chwały Bożej i gorliwa praca na rzecz pomnożenia jej na ziemi oraz wykorzystywanie wszelkich możliwych środków, aby królestwo Serca Jezusa tj. królestwo prawdy i miłości krzewiło się w duszach. Prawdziwa miłość ku Sercu Jezusa opiera się zatem – jak podkreśla Pelczar – nie na zewnętrznych praktykach pobożnych, nie na pięknych słowach ale na kształtowaniu swego serca na wzór Serca Jezusa, a zatem na całkowitym oddaniu się Bogu, trosce o chwałę Bożą, a nie o swoją pociechę i korzyść, oraz na szczerej i wytrwałej miłości bliźniego.

Zatrzymajmy się na chwilę na wspomnianej postawie oddania się Bogu, gdyż Pelczar widzi w niej pierwszy, najbardziej fundamentalny akt Serca Jezusa: „Oddanie się Ojcu Niebieskiemu, oddanie się zupełne, bez zastrzeżeń, bez granic […], oddanie się na spełnienie doskonałe woli Ojca; tą zaś wolą było zbawienie ludzi […]. Tym aktem wyznał Pan Jezus […], że nie istnieje przez siebie ani dla siebie, że niczego nie pragnie dla siebie, lecz żyje tylko po to, by się ofiarować jako całopalenie na chwałę Ojca i zbawienie dusz”. Z tego aktu oddania wypłynęły dopiero wszystkie następne – wszystkie Jego uczucia, słowa i czyny. Ta postawa oddania wypływa bezpośrednio z miłości, a nawet jest z nią tożsama, gdyż – jak podkreśla nasz Święty – miłość „jest niemożebną bez oddania się”.

Warto też zauważyć, że dla św. J. S. Pelczara nie ma mowy o prawdziwym kulcie Najśw. Serca Pana Jezusa tam, gdzie brakuje ducha apostolskiego. Kto bowiem prawdziwie miłuje Pana Jezusa, ten "podziela jego dążności i pomaga wedle sił do ziszczenia tychże”. A jak nie ma ognia bez żaru, tak brak gorliwości o chwałę Bożą na ziemi i o zbawienie ludzi oznacza, że pomimo nawet wzniosłych uczuć i słów, nie mamy do czynienia z autentycznym kultem Serca Jezusa. Oczywiście, formy apostolstwa mogą być różnorakie, w zależności od stanu życia, powołania i indywidualnych predyspozycji, ale jedno jest niezmienne – prawdziwy apostoł Serca Jezusa "czyni tyle dobrego, ile może, we wszystkim zaś, co czyni, szuka chwały Bożej, nie zaś wyniesienie własnego lub korzyści własnej", jest pełen poświęcenia się, zaparcia i zapału. By jednak tak się stało – należy wracać nieustannie do źródeł. Apostoł Serca Jezusowego musi sam znać Jezusa "i to nie tylko ze strony zewnętrznej, ale także wewnętrznej", co oznacza, iż nie wystarczy "patrzeć na Jego czyny, ale trzeba także poznać Jego Serce, to jest Jego uczucia, zamiary, dążności, a przy tym badać serce swoje, porównywać je z Serce Jezusowym, […] iżby się przejąć Jego pobudkami". Jeżeli tak nie czyni, jego "apostolstwo" będzie zawsze tylko głoszeniem siebie i szukaniem własnej chwały.

Niech mi wolno będzie skończyć ten referat słowami św. J. S. Pelczara, które skierował do swego przyjaciela, ks. Karola Krementowskiego: "Nie ma większego szczęścia, jak być przedmiotem miłości Najmiłościwszego Serca. Gdy tę miłość posiadamy, za nic mamy wszelkie walki i bóle życia, bo ona dla nas wszystkim: i siłą, i pociechą, i chwalą; z nią praca staje się wypoczynkiem, gorycz – słodyczą, ziemia – niebem".